Uciekając od siebie, czyli opowieść o niepokoju, oczekiwaniach i przebodźcowanym świecie

Siedzę w kawiarni, pije kawę, czytam książkę. Jestem sama ze sobą, niczego nie muszę robić. 
Staram się nie wybiegać myślami w przyszłość, a jest to dla mnie jedna z najtrudniejszych rzeczy - odpocząć, zrelaksować się, skorzystać z tej godziny dla siebie, nie myśleć o obowiązkach, zadaniach, zmaganiach, o tym co zaplanowałam na później. 
Jakie to trudne i banalnie proste jednocześnie, po prostu być i cieszyć się każdym łykiem kawy, każdą przeczytaną stroną, wygodą fotela, przyjemną muzyką w tle.
Jakie to trudne po prostu siedzieć i nic nie robić, nie uciekać, po prostu być.


Pamietam jak pewnego wieczoru postanowiłam napić się herbaty w kawiarni znajdującej się tuż obok mojego domu. Wyszłam bez telefonu, zabrałam jedynie klucze i kartę płatniczą.
Zajęłam miejsce na środku sali, otoczona stolikami, przy których zasiadali inni ludzie. 
Popijałam herbatę i zaczynałam się czuć coraz bardziej nieswojo i niezręcznie. 
Poczułam się zobligowana do zrobienia czegoś. 
Tylko czego? 
Siedziałam sama, nie było się do kogo odezwać. Nie miałam telefonu, więc nie mogłam zacząć scrollować Facebooka, ani nawiązać z kimś rozmowy. Poczułam impuls, żeby jak najszybciej wypić te herbatę i iść do domu. 

Czy to nie brzmi absurdalnie?
Czy to nie brzmi jak uciekanie?
Czy będąc gdzieś sami, nie szukacie pociechy w różnych czynnościach?
Czy nie jesteście z siebie dumni, że zamiast przekopywać internet czytacie mądrą książkę? 
Oh, ja jestem (nie będę Was ściemniać)
Ale czy to się czymś różni od ucieczki w telefon, alkohol, używki?
Niczym.
Oburzajcie się, ale niczym. 

Wszyscy uciekamy. 
Wszyscy to robimy, tylko z bardzo różną częstotliwością, na różne sposoby. 
Uciekamy od samych siebie, zasypujemy się bodźcami. 
Nawet „rozwój duchowy” staje się przykrywką dla ego. 
Kolejna książka, poruszający cytat, rozwojowe warsztaty... na ile jesteśmy obecni w doświadczaniu ich? 
Na ile potrafimy otworzyć serce, poczuć swoje ciało, zauważyć ten pęd i niezgodę?


Siedziałam rozglądając się po pomieszczeniu, zerkając na ludzi. Zrozumiałam, że uciekam od bycia tu i teraz, że choć bardzo bym chciała, to nie potrafię wyzbyć się poczucia niepokoju i w pełni cieszyć się... życiem. 
I w końcu zrozumiałam, że im bardziej chce, im bardziej się staram, tym bardziej oddalam się od spokoju.
Zgodziłam się więc na swoje napięcie, uczucie skrępowania, że siedzę sama, pomiędzy stolikami, które w większości zajmowały pary. 
Zgodziłam się na pragnienie sięgnięcia po telefon i na moje przywiązanie do niego.
Siedziałam i czułam jak się rozluźniam.
W pewnym momencie uśmiechałam się już do siebie, życzliwie patrząc na ludzi dookoła i odczuwając prawdziwą życzliwość w stosunku do samej siebie.
Zrelaksowałam się w sytuacji, która nie była dla mnie do końca komfortowa. 
Zrelaksowałam się, bo odpuściłam sobie oczekiwania.

Dzisiaj bardzo często siedzę sama w kawiarni. Odkładam telefon i książkę, daje sobie czas i po prostu jestem, łapiąc się na każdym impulsie, który skłania mnie ku sięgnięciu po coś, co miałoby mnie „uspokoić”. 

A teraz zamierzam opublikować te slowa i odłożyć telefon. :)

Jeśli doczytałeś do końca, zostaw proszę komentarz pod postem:)

Uściski 
Patrycja 




Komentarze

Popularne posty